Ale powiedzialam nie i teraz sa tego konsekwencje. Zima, a zima byla u mnie nie przecietna, odsniezalismy dojscia do domu, ja i moi mlodzi sasiedzi. Innych to nie obchodzilo ze sniegu po uszy i wlasciwie w umowie jest napisane czarne na bialym ze mamy odsniezac nasze drozki.
Ale nie wazne, robilam bo musialm i wyjsc i wyjechac. Akurat byla u mnie corka z zieciem z Monachium to mialam troche pomocy, odsniezylismy nasze drozki, wchodze do domu a tu sasiadka z domu przylegajacego do mojego, dzwoni i mowi tak" zaraz mam gosci, musze jechac na zakupy, wez i odsniez droge" hm... slucham mowie, ja mam ci droge odsniezyc? jedz swoja, " nie bo moja jest dluzsza do odsniezania", nie, mowie, to sobie sama odsniezaj jak chcesz jechac z naszej strony. No i poszla. Pozniej dowiedzialam sie ze ta droga nie nalezy do naszego odsniezania, ale tez nie wazne. Raz odebrala mi paczke, tak przyszla, dziwnie, nic nie mowiac i poszla. Chyba w kwietniu odezwalam sie do niej a ona do mnie mowi" nie rozmawiam z toba" pytam dlaczego? " no sama musisz pomyslec" no to dlugo bede musiala myslec, chyba nie chodzi ci o snieg! " Tak o snieg" No nic, powiedzialam dziecinada i poszlam.Nie zebym zalowala ze nie rozmawia ze mna,absolutnie, rozmowy z nia to i tak byl horror. Wciaz w czasie rozmowy wrzeszczace dzieci, sto rzeczy naraz chca i to w czasie kiedy sie usiadzie i chce kawe wypic, najmlodsze dziecie(6 lat) co drugie zdanie pokazuje srodkowy palec mamie, ( to bardzo nieprzyzwoita rzecz, nawet karana jak sie to robi publicznie), nie, nie mam co zalowac, ale ja nie lubie tak zyc w niezgodzie, ale trudno.
Dzisiaj siedze sobie na tarasie, bo w domu nie da sie wytrzymac , dziobie sobie moja Maryjke a tu gromada dzieciakow na moj taras i pompuja wode i leja sie, i pompuja i leja i tak w kolko. W koncu mowie, dosc tego, prosze ztad isc, to jest nie do wytrzymania. No i co? Przylatuje sasiadka z wielka geba i drze sie , co ja chce od jej dzieci!!!!! Nic, nie chce, chce zeby przestali lac sie woda w mojej obecnosci i tyle. No i nastapila cala tyrada, bo nasz wlasciciel pozwolil itd,itd, owszem, pozwolil i ja tez sie zgodzilam na branie wody do podlewania kwiatow! a to ze pozwolil szalec calej gromadzie nic nie wiem na ten temat, jesli tak jest no to dziwne. Zadzwonilam do wlasciciela, narazie nie ma go w domu, nagralam sie na sekretarke. Ciekawa jestem co powie. Nie absolutnie, ja sie nie zgadzam, mam tam kwiaty i nie chce zeby mi je niszczono! Nie!.
Taki troche zdenerwowany dzien, ja nie lubie sie klocic i to mnie potem meczy.
Jutro pokaze w koncu moja kwitnaca wisnie. Dzisiaj juz nie mam " nastroju" .